HOME

Jerzy Granowski

Goczałkowice Zdrój - Niszczejący zabytek

      Goczałkowice Zdrój: Zabytek, z którego niegdyś odchodziły pociągi do Wiednia, ginie w oczach Rok 1870 był szóstym sezonem uzdrowiska Goczałkowice. I pierwszym, w którym kuracjusze mogli się do tutejszych wód dostać pociągiem. Inauguracja linii kolejowej było otwarciem okna na świat, czego nie omieszkała do celów reklamowych wykorzystać spółka właścicieli Zdroju. W zachowanych anonsach prasowych zalety goczałkowickiego mikroklimatu i dobroczynne właściwości tutejszych borowin oraz solanek akcentowane były na równi z faktem, że Goczałkowice łączy droga żelazna z linią kolejową krakowsko-wiedeńską i miastami "całej Europy".
Dworzec zbudowany w odległości jakichś trzystu metrów od uzdrowiskowego deptaka był zadbany, miał zapewne grzeczną obsługę (bo takie były standardy w tamtych czasach) i bagażowych, którzy odwozili kufry kuracjuszy do budynków sanatoryjnych, o ile te nie przysyłały po gości swojego personelu. Sam budynek postawiony był solidnie, z cegły licówki, w klasycznym pruskim stylu. Ale nie bez fantazji i dbałości o ładne detale, np. ozdobne wykończenie okien i kominów. Przy dworcu przez pewien czas funkcjonowała stacja kwarantannowa do dezynfekcji przesyłek pocztowych. Nie można zapominać, że Goczałkowice były stacją graniczną. Nieopodal, na Wiśle, przebiegała granica między zaborem pruskim i austriackim (po tamtych czasach i układach pozostał jeszcze w Zdroju budynek urzędu celnego, dziś zamieniony na dom mieszkalny).
Stacyjka jako tako przeżyła okres PRL-u, chociaż jakiś kolejowy "esteta" wpadł na pomysł pomalowania dworca na biało. Emulsja, jak można się było spodziewać, zjeżdżała ze ścian z każdym deszczem, pozostawiając na nich malownicze liszaje. W latach 60., gdy neonowe szyldy zaczęły być wyznacznikiem nowoczesności, zafundowano dworcowi taki napis.
Dziś po neonach ani śladu. Z metalowych liter, które podświetlały, pozostał "wice Zdrój", co na pewno nie jest najlepszą reklamą dla uzdrowiska. Napis wzbudza uśmiech, cały budynek - litość, żal i złość, że można było go doprowadzić do tak skandalicznego stanu. Po pożarze, jaki zdarzył się tu w listopadzie 2004, PKP zwinęła się stąd. Zlikwidowano kasy, zamurowano drzwi do poczekalni, z piętra wyprowadzono lokatorów. Przez dziurawy dach do środka czwarty rok leje deszcz, a kuracjusze czekający z bagażami na pociąg nie mają się gdzie schronić. Gmina Goczałkowice chce przejąć budynek od PKP, ale kolej zachowuje się jak pies ogrodnika. Sama nie korzysta, drugiemu nie da. Bo chciałaby na ruinie zarobić. A w nią trzeba przede wszystkim włożyć, i to sporo grosza.

Sylwia Plucińska - POLSKA Dziennik Zachodni.

Źródło: www.gazeta.pl i www.gocz.pl




Tak wyglada dworzec na starej pocztówce.